ści, niż chciwości. Położenie moje przykre, ale serce babuni opłaca je sowicie. Nieraz tęsknię i płaczę po moim Hrudzie i Lucynie, ale jakże opuścić tę biedną! Gdybyś pan ją znał.
— Dosyć mi tego, że się do pani przywiązała, i że pani ją kochasz, to starczy — odparł professor.
— Przebyłam już wiele, dotrwam do tego co Bóg mi przeznaczył.
Niespokojna Ozorowska, któréj nikt nie słuchał, wpadła i przeszkodziła dalszéj rozmowie, czepiając się Zosi, i nagląc, aby ją prowadziła do podkomorzynéj. Gdy się to okazało niepodobieństwem, nie odstąpiła już na krok swéj ofiary. Professor był jéj nie znajomy, musiała go więc najprzód wyegzaminować, zkąd był, co robił, co robić zamierzał, czému się miał poświęcić. Z téj okoliczności wyliczyła mu wszystkich professorów, jakich znała w życiu, i puściła się w rozprawę o losach uczonych, o zawodzie nauczycieli i t. p. Niewiadomo jakby to długo było potrwało, gdyby hrabia Paulin znużony popisami Maryli i dowcipem Gerarda, nie chwycił za kapelusz i nie dał znaku do odwrotu. Oswobodziło to professora, którego pożegnawszy Zosia wymknęła się do podkomorzynéj.
Po odjeździe gości, Ozorowska poczęła wyrzekać na despotyzm téj „dziewczynki“, która „słychana to rzecz“ śmiała jéj niedopuścić i zabronić przystępu do podkomorzynéj.
— Marynują, wędzą, nudzą tę biedną staruszkę — mówiła — w formalną kuratelę ta głupia dziewczyna ją wzięła. To w końcu nie do zniesienia! Familii nie dają przystępu! Jéj jednéj dniem i nocą wolno o każdéj godzinie, a nam, wara!
Podkomorzyna zdziecinniała, my musiemy znosić. To poprostu zazdrość. Czuje, że jabym ją zabawiła, rozerwała, że mogłabym się jéj stać potrzebną, i dla tego mi drzwi przed nosem zamyka.
Hrabina Buska, przed którą rozwodziła te żale, uśmiechała się tylko, zmrużonemi oczyma patrząc na salę bezmyślnie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/239
Ta strona została przepisana.