Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/240

Ta strona została przepisana.

— Cóż ty chcesz! to było zawsze nasze przeznaczenie w Zamszu. Dawniéj toż samo bywało z tą Justysią, którą trzeba było przekupywać, żeby się dostać do babuni, żeby otrzymać posłuchanie, a cóż dopiéro? gdy szło o jaką drobną pomoc? Teraz gorzéj, bo pannę Morawińską jeszcze musiemy honorować, nazywać ją kuzynką, kłaniać się i za to wszystko być relegowanemi do przedpokoju.
— Ale — schyliła się przysiadając do ucha Buskiéj Ozorowska — ona jest źle! ona jest codzień gorzéj, w oczach gaśnie, to widoczna. Doktor ją podtrzymuje sztucznemi środkami. Czy uważałaś, moja droga, ostatnią razą, gdyśmy były, co za oczy u niéj zbielałe, bez blasku, usta sine, głos grobowy, osłabły, ręce, to są same kości.
— Z tém wszystkiém, ona jeszcze Bóg wie jak długo ciągnąć może — mówiła Buska. — Ja już to nieraz widziałam w życiu. Byle jesień przeszła, a potém Marzec...
— Co ty mówisz! ona do Listopada nie dociągnie! zmiłuj się — zaczęła Ozorowska. — W pokoju u niéj czy czułaś piżmo? Wiadomo co to znaczy, kiedy doktor piżmo zapisuje.
— To ci się zdawało! gdzież piżmo!
— O! to dobre, cóż to ja piżma nie rozeznam! Ale, mówię ci, piżmo dają jéj w proszkach. Sprawiński, gdy był ostatnim razem, choć to człek od którego trudno co dobyć, jakem go wzięła na konfessatę, sam mi powiedział: wszystko-by to nie było, gdyby siły. A, moja droga, fraszka choroba, sił dać żaden doktor nie jest w stanie.
— Ja tam nie wiem — obojętnie odparła hrabina Buska — żal mi będzie biednéj podkomorzynéj! Zimna była, to prawda, dla nas nigdy prawie nic ciepłą ręką dać nie chciała, ale przynajmniéj pewne formy zachowywała.
Majątek zostawi, słyszę, ogromny...
— Pewnie, pewnie — wołała przyśpieszonym, zdyszanym głosem Ozorowska — tyle lat takiego skąpstwa! Bo, proszę