Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/245

Ta strona została przepisana.

pod poduszkę i znowu się modlić zaczęła. Stan jéj zdrowia zmienił się o tyle, że ciągle okazywał niepokój o coś, i przerywała modlitwę, rozmowę, jakby przysłuchując się czemuś, czekając, obawiając. Napróżno Zosia starała się ją nakłonić do spoczynku. Nie rychło po północy nareszcie sen skleił jéj powieki, sen orzeźwiający, lekki, spokojny. Zofia nie rozbierając się, siedząc w krześle, zdrzemnęła się przy niéj znużona.
Podkomorzyna nie przebudzając się prawie spała do zwykłéj godziny, o któréj dawniéj wstawała, a gdy otworzyła oczy i zawołała Zosi, zdawała się istotnie zdrowszą i posiloną kilku godzinami odpoczynku. Weselszą była i przytomną, senność ustała, lecz osłabienie znalazł Sprawiński, który nadjechał późniéj nieco, zawsze jeszcze groźném. Przez cały dzień stan się ten nie odmienił.
Towarzystwo zrana zebrane w sali jadalnéj, z twarzami posępnemi, znudzonemi, małomówne było i pogrążone w zadumie. Jeden tylko Kazio chodził niespokojny, rozgorączkowany, w stanie jakimś niezwyczajnym, tak, że i ci co go znali i ci co go rzadziéj widywali, mogli łatwo dorozumiewać się iż mu się coś przytrafić musiało nadzwyczajnego, co go tak poburzyło. Gerard, Sylwester, Ozorowska zbliżali się doń chcąc wybadać co mu było, za każdą razą budził się jakby ze snu, i odpowiedziawszy ni to ni owo, znowu w rozmyślaniach jakichś się zagłębiał. Widoczném było, że coś miał na sercu, z czém się nie chciał czy nie śmiał wygadywać, a co go niezmiernie niepokoiło.
— Co bo tobie dziś jest? — rzekł mu podchodząc do niego Sylwester — nigdy cię jeszcze takim nie widziałem...
Chciał zaprzeczać zrazu Kazio, wreszcie obejrzał się dokoła i wyprowadził go do drugiego pokoju.
Tu przyszedłszy, jakby się znowu rozmyślił, zamilkł i rzekłszy: — Nic, nic — powracać chciał do salonu, gdy Sylwester schwytał go za rękę.