Ruszył ramionami.
— Bądź co bądź, czegoś podobnego ani spodziewać się, ani przypuszczaćbym był nie śmiał. Może się to późniéj wytłumaczyć jak najprostszy sposób, a jednak prawda, daje wiele do myślenia.
— Spać potém nie mogłem — dodał Kazio — wzburzony jestem cały.
— Na miłość Boga, milcz-że i trzymaj to przy sobie. Rzecz jest z którą się lekko wypaplać nie godzi, największe za sobą mogąca pociągnąć konsekwencye. Nie wygadaj się przed żadną z naszych bab, zrobiłyby z tego zawczasu historyę...
Rozmowa się na tém skończyła, ale, choć przestrzeżony, pan Kazimierz zachował na twarzy wyraz jakiegoś pomięszania i niepokoju.
Od podkomorzynéj dnia tego dochodziły wieści, z których nic o jéj stanie rzeczywistym wnosić nie było można. Sprawiński zakazał rozmów i przyjmowania osób, któreby chorą męczyć mogły, drzwi stały zamknięte dla wszystkich, ku wieczorowi tylko zażądała podkomorzyna księdza wikarego i prawie godzinę pozostała z nim na modlitwie i naradzie sam na sam. Ksiądz wyszedłszy od niéj udał się do Migury i z rozkazu staruszki, polecił mu wysłać natychmiast po rejenta.
Nie utaiło się to we dworze.
Popłoch po całéj poszedł rodzinie.
— Posłano po rejenta! posłano po rejenta! — powtarzali wszyscy.
— Będzie robić testament! — dodawała Ozorowska. — Zapewne chce przerobić dawniejszy.
— No, to ślicznie na tém wyjdziemy — wołała Buska.
— Nim rejent nadjedzie, kto wie jeszcze co być może — wtrąciła Ozorowska. — Choćby nie wiem jak śpieszył, ledwie go trzeciego dnia przywiozą, a podkomorzyny godziny policzone. Piżmem ją już tylko trzymają. Zresztą, ja nie wiem, czy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/247
Ta strona została przepisana.