Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/249

Ta strona została przepisana.

dzili po sali jadalnéj, szepcząc, naradzając się, męcząc. Gerard przewracał książki leżące na stoliku.
Niemal dla całéj téj rodziny kwestya spadku była żywotną. Miała ona. wyrokować o stanowisku jakie ona zajmowała w społeczeństwie. Wszyscy Mylscy byli jeszcze w posiadaniu pozorów, nikt już nie był panem rzeczywistości. I jak chorzy bez nadziei, co się lada szarlatana czepiając, roją powrót do zdrowia, tak oni najfantastyczniejsze zamki na lodzie budowali na owéj sukcessyi, którą im wcale z prawa nie należała, i któréj najmniejszéj pewności nie mieli.
Oblegali tak długo podkomorzynę, iż im się zdawało, że natręctwo za służbę liczyć się mogło, a lata jego za prawo jakieś starczyły.
Obok tego salonu przedstawiającego ohydną gorączkę, reszta domu była kontrastem smutnym. Słudzy, dwór, wszystko co otaczało podkomorzynę, chodziło posępne, płakało a nie własny interes wyciskał łzy, ale przywiązanie prawdziwe. Z jéj śmiercią cały ten mały światek miał runąć w gruzy na wieki.
Stary Rzęsnowski ocierał łzy, siedział niemy i zdawało mu się, że i on już umrzeć powinien. Modliła się Deręgowska. Migura chodził przybity. Porucznik nie mogąc.patrzeć na Mylskich siedział zamknięty w swojéj izdebce, wysyłając nieustannie chłopca do garderoby, aby się dowiedział co tam słychać było.
Zofia tymczasem nie mogła myśleć ani o sobie, ani o tém co ją tu czekało, od pierwszéj chwili choroby, zajęta, porwana, nie mając momentu wolnego i spoczynku. Podkomorzyna zaledwie otwarła oczy szukała jéj, wołała, prosiła aby ją nie opuszczała. Przychodziło na myśl czasem Zosi jéj własne położenie w razie zgonu, ale egoistyczną tę troskę odpychała wstydząc się jéj. Blada, niewyspana, znużona, ledwie miała czas parę słów do Lucyny rzucić na pocztę, oznajmując jéj i oj-