cu o chorobie podkomorzynéj. Zaledwie odjechał Sprawiński posłano po niego na nowo, posłańcy krzyżowali się do apteki, do miasteczka, z posyłkami najrozmaitszemi. Pomimo pośpiechu nakazanego przez Migurę, rejent, którego miano przywieźć, nie przybywał. W domu rządził się już kto chciał; Ozorowska, hrabina Buska, Maryla, pan Sylwester, dysponowali na przemiany, a ludzie nie wiedząc kogo słuchać mieli, mniéj więcéj posłuszni byli wszystkim. Nieład téż panował wpośród tego bezkrólewia. Postrzegł to pan Sylwester i jako najstarszy, najśmielszy i najpraktyczniejszy, będąc pewnym, że bądź co bądź, prędzéj późniéj, skończyć się to musi śmiercią staruszki, zebrał się na odwagę pójść do Migury.
Rządca, jak wszyscy prawie, głowę był stracił, on i chora jego żona, siedzieli odgadując co się stać może, gdy ich pani i dobrodziejka umrze.
Migura, na drodze spotkawszy Sprawińskiego, którego żona chciała się poradzić, skorzystał ze zręczności i zapytał go poufnie o panią.
— Pan Bóg i natura czynią czasem cuda — rzekł lekarz — ale już chybaby cudem podkomorzyna do zdrowia przyjść mogła.
Trzeba więc było myśleć o sobie. Oboje Migurowie stękali, boleli, radzili i sami nie wiedzieli co poczną.
Na to utrapienie nadszedł z miną poważną i posępną pan Sylwester. Powziął on był energiczne postanowienie i przychodził rozmówić się z panem rządcą. Na widok jego, chora małżonka natychmiast usunęła się do drugiego pokoju.
Sylwester zajął wskazane mu miejsce. Migura stał przed nim w oczekiwaniu rozmowy.
— Mój drogi panie Miguro — odezwał się protekcjonalnie przybyły — widzisz pan sam co się tu dzieje. Nasza podkomorzyna jest źle, bardzo źle, lada chwila katastrofy się spodziewać można. Nam się tu tak z założonemi rękoma patrzeć na to nie godzi. Trzeba myśléć, należy radzić. We dworze
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/250
Ta strona została przepisana.