Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/251

Ta strona została przepisana.

wszyscy głowy potracili, przyjdzie chwila, nikt nie będzie wiedział co począć. Dla tego przyszedłem do pana, abyśmy się naradzili, przygotowali...
— Cóż tu radzić? — jęknął rządca — pani żyje, nikt nie ma prawa się rozporządzać...
— Zapewne — odparł Sylwester — ale pan to wiesz najlepiéj, że nie kto, tylko my mamy prawo po niéj do spadku. Najprzód, że tam i część majątku Mylskich wpłynęła i że o Morawińskich wcale słychać nie było dotąd. Gdyby nawet w najgorszym razie coś podkomorzyna im zapisała, wielkiéj rzeczy im nie przeznaczy. Służyliśmy jéj wiernie przez całe życie. Zatem, kochany panie Miguro, objaśnij mnie, proszę, jak stoimy w interesach?
Rządca, który tak kategorycznego badania, za życia swéj pani, wcale się nie spodziewał, zamilkł zdumiony. Lecz, bojaźliwy nieco, powiedział sobie, iż narażać się familii nie wypadało.
— Możesz pan być pewien — dorzucił Sylwester, nie doczekawszy się rychło odpowiedzi — że jeśli kto, to my, znając pańską wierną i długoletnią służbę, oceniając ją, potrafimy zasługi mieć na względzie.
Skłonił się pan Migura.
— Więc, otwarcie, jak stoimy w interesach?
Tu znowu nastąpiła pauza.
— My, proszę pana — odparł rządca — my, mogę powiedzieć, że, że żadnych interesów nie mamy. Na majątku, oprócz pożyczki Towarzystwa Kredytowego bardzo małéj, długu nie ma ani grosza.
— Tegom się ja spodziewał — odparł Sylwester — no, a kapitały?
— O tych ja wiedzieć nie mogę — rzekł Migura — pani podkomorzyna sama niemi zawsze rozporządzała.
— Muszą być znaczne? — spytał Mylski.