Sylwester koniec końców nic się nie dowiedział, nad to co mu i wprzód było wiadomém.
— Macież państwo w kassie gotówkę na przypadek wszelki? — dodał po chwili.
Migura uśmiechnął się jakby urażony.
— A! o to się pan nie ma co lękać! — rzekł ręką potrząsając — nigdy nam nie zbywało na niéj.
Dalsze badanie stawało się już prawie niepodobieństwem. Pan Sylwester jednak pozostał na kanapie, palcami przebierając po stoliku i mając może nadzieję, że Migura zbolały i smutny, w końcu się przed nim wygada otwarciéj.
Rządca patrzał tymczasem w okno, jak człowiek, którému boi odjął wszelką do rozmowy ochotę. Sama pdni Migurzyna posłała była właśnie dziewczynkę do pałacu z zapytaniem o zdrowie pani. Dziewczę pędem wracało, a rządcę więcéj to zajmowało, niż siedzący na kanapie pan Sylwester.
Otworzył szybkę w oknie, i zawołał:
— A co tam?
— Pani lepiéj.
— Co? — podchwycił Sylwester.
— Chwała Bogu, mówią, że pani podkomorzynie jest lepiéj — zawołał ożywiając się Migura, — a doktor powiada, że kiedy pod wieczór się polepsza to najpomyślniejszy znak.
Sylwester nie miał już tu co robić, z powagą wstał z kanapy i podał rękę łaskawie panu rządcy.
— Spodziewam się — dodał ciszéj — że pan do ostatka utrzymasz wszystko w należytym porządku i mieć będziesz oko na gospodarstwo. Wiadomo panu, iż w takich chwilach ludzie z zamięszania korzystać umieją.
— Oo się nie ma co lękać, proszę pana — rzekł Migura — wszyscy, do najostateczniejszego parobka, taki żal czują, tak są przerażeni, że nikomu by na myśl nie przyszło z takiego nieszczęścia dla siebie korzystać. Nie ma u nas takich ludzi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/253
Ta strona została przepisana.