łogu do téj godziny, niż z ochoty. Chociaż familia cała przez poszanowanie majątku, który się teraz reprezentował, nadzwyczaj dlań była uprzejmą i grzeczną, instynktowo brzydził się nią porucznik. Nie odkrywał się z tém nikomu, ale w myśli swéj nazywał ich poprostu: furfantami.
Znudzony Kazio wstał i zbliżył się do niego.
— Wiesz, poruczniku — rzekł — mówią, że podkomorzyna ma się lepiej?
Gondrasz w milczeniu obie ręce złożywszy jak do modlitwy, podniósł je razem z oczyma do góry. Hrabina Buska, która przez zmrużone powieki właśnie mu się przypatrywała, uśmiechnęła się szydersko, ksiądz wikary i pani kapitauowa Deręgowska nadciągnęli właśnie, niosąc potwierdzenie wiadomości.
Podkomorzynie tak dalece miało być lepiéj, że rosół jadła i skrzydełko od kury. Gorączki wcale pod wieczór nie było. Na twarzy kapitanowéj i porucznika malowała się radość niewypowiedziana, reszta przytomnych jakoś niedowierzająco spoglądała po sobie.
Ozorowska, któréj rejent oczekiwany nie dawał pokoju, miny trzymała i zagadnęła księdza wikarego.
— Dla uspokojenia naszéj choréj pewnieby bardzo było pożądaném, ażeby rejent przybył — odezwała się. — Czy ksiądz wikary dobrodziéj nie może obrachować, kiedy mniéj więcéj spodziewać się go mamy?
Wikary, zdawał się myśleć o czém innem.
— Rejent? — powtórzył — nic nie wiem.
Oczyma Ozorowska dała znak Buskiéj, że znowu nic nikt nie wie.
— Rejent? — podchwycił Gondrasz — jeżeli go w domu zastali, to powinienby być lada chwila.
— Ale czy to dobrze dla choréj, żeby się miała zajmować interesami? — dodała Ozorowska.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/256
Ta strona została przepisana.