Ksiądz wikary nie odpowiedział, zmilczeli wszyscy.
Wtém Rzęsnowski, z serwetą na ręku, otworzył drzwi sali jadalnéj uroczyście, skłonił się w milczeniu, i wskazał tylko drogę do stołu.
Hrabina Buska leniwo podniosła się z siedzenia, podała rękę Ozorowskiéj, za nią poszła Maryla, Kazio pociągnął Gondrasza. Sylwester poprowadził kapitanowę, co było niesłychanym dowodem grzeczności, i w salonie pustka została.
Przeczuciem jakiémś Migura, chociaż uspokajające przychodziły z pałacu wiadomości, nie rozbierał się jednak téj nocy i na kanapie drzemał, gdy po północy już wbiegł stary Rzęsnowski z rękami załamanemi, niemy, przelękły, z oczyma spłakanemi, nie mogąc wymówić słowa.
Rządca porwał się z krzykiem, zrozumiał dobrze co to znaczyło.
Na krzyk ten cały dom się poruszył. Rzęsnowski napróżno usiłował z siebie dobyć głosu, jęk i płacz mu przerywał.
— Nie żyje nasza dobra, święta pani nasza! nie żyje.
— Nieszczęście! — zakrzyknął Migura — kiedy, jakże... czyż być może...
— W nocy już, nagle, uczuła się gorzéj, przywołano księdza wikarego, ledwie miał czas przybyć odczytać modlitwy przy konających, i dać jéj gromnicę w rękę... gdy... skonała...
W tejże chwili bryczka zahuczała przed dworkiem, i okryty płaszczem zabłoconym, wpadł rejent Łuczkiewicz.
Spojrzenia dosyć było, by się domyśleć, że tu już nie był potrzebny.
— Podkomorzyna — zapytał.
— Przed chwilą skonała — rzekł rządca.