Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/258

Ta strona została przepisana.

Zaledwie to wymówił, gdy w szlafroku bez czapki wpadł pan Sylwester.
— Podkomorzyna nie żyje... a! pan rejent? wszak tak?
— Do usług, alem ja tu już niepotrzebny.
— Jakto? owszem! przepraszam — począł żywo Mylski — nigdy pan tu potrzebniejszym nie byłeś, musimy natychmiast przystąpić do opieczętowania.
— To nie moja rzecz — odparł kwaśno Łuczkiewicz — ja zaledwie świadkiem być mogę. Do tego potrzeba innego urzędnika.
— Wysyłaj pan po niego natychmiast — zawołał Sylwester — mamy do tego powody by żądać natychmiast przyłożenia pieczęci.
Wszyscy tą gwałtownością pana Sylwestra, w takiéj chwili uroczystéj, uczuli się dotknięci; Migura obejrzał się.
— Proszę pana, ciało jeszcze nie ostygło... mamy o czém inném do myślenia.
Opamiętał się nieco natarczywy pan Sylwester, zamruczał coś.
— Ale proszę pana, czynimy go odpowiedzialnym... bardzo proszę...
Rejent przybyły uśmiechał się szydersko.
Rzęsnowski wyszedł oburzony.
Gdy się to działo w oficynie, w pokoju sypialnym u zwłok stygnących, klęczał modląc się i płacząc ksiądz wikary, leżała z załamanemi rękoma Zofia. Wszystkie sługi z całego dworu cisnęły się przez drzwi otwarte łkając, zawodząc i otaczając łoże.
W salonie gromadziła się familia, w najrozmaitszych strojach dorywczo pochwytanych. Hrabina Buska, która nie mogła patrzéć na umarłych, była blada i strwożona, skarżyła się na ból głowy, wołała co chwila o jakąś pomoc, prosiła, ażeby jéj nie odstępowano. Ozorowska rzucała się na wszyst-