Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/259

Ta strona została przepisana.

kie strony, sama nie wiedząc co zrobić z sobą. Usta się jéj nie zamykały. Biegała od jednego do drugiego z przytomnych mężczyzn.
— Proszę cię Gerard... Gerardzie... czy tam kto jest, żeby nie porozchwytywano... W takich momentach każdy rwie co może... Żeby tam ktoś przecie pilnował...
Ponieważ Gerard ramionami tylko ruszał, zwróciła się do Kazia chwytając go za ramię.
— Kaziu, proszę cię, ale niechże kto z was pomyśli o zrobieniu porządku. Zostawiono w pokojach nieboszczki służbę... niewiecie kogo... rozkradną wszystko...
Kazimierz nie miał ochoty się mięszać. Ozorowska wpadła na Sylwestra, który jéj odpowiedział kwaśno, że on pierwszy o wszystkiém pamiętał, ale że tu posłuszeństwa żadnego nie ma.
Sama jednak pani Ozorowska nie miała ochoty ważyć się do pokojów, biegała niespokojna z narzekaniem, łamała ręce, ale rozporządzać się nie śmiała.
Sylwester chodził zamyślony po salonie, z głową spuszczoną. Co moment wchodził ktoś, wybiegał; słychać było płacz, krętaninę w całym domu.
Na dworze zerwał się był wicher i burza, któréj świst i hałas zwiększał jeszcze zamięszanie i trwogę.
Do pokoju zmarłéj nikt z familii nie śmiał wnijść, tulili się wszyscy w salonie, i przerywanemi wyrazy to sobie dodawali ducha, to niby radzili coś, to popychali wzajemnie, lecz po pierwszéj próbie, nawet pan Sylwester nie miał ochoty wydawać żadnych rozkazów.
Znużoną czuwaniem długiem, złamaną bólem Zosię, omdlałą, litościwe sługi na rękach wyniosły do jéj pokoiku i złożyły na łóżku. Podbiegła do niéj Deręgowska i zajęła się, nieodstępując już, gdyż reszta służby rozpierzchła się, mając wiele do czynienia, a nie wiedząc od czego zaczynać. Dopiero ksiądz wikary po skończeniu modlitw, powstawszy zajął się