— Ja także! — rzekł Migura, ale różnica jest ta, żem ja tu gospodarzem, a pan gościem.
Zaperzony pan Sylwester chciał w tym tonie prowadzić dłuższą rozmowę, gdy nadchodzący ksiądz wikary zlekka go za rękę odciągnął.
— Jeżeli panu nie żal zmarłéj, to przynajmniéj wstyd oczów ludzkich powinienby zamknąć usta...
Blady z gniewu pan Sylwester zżymnął się i pobiegł. Wszyscy z familii otaczali hrabinę Buską w jéj mieszkaniu, do którego wpadł, cały rozżarzony, śmiejąc się dziko.
— Rządca i ksiądz wikary, prawie... mogę powiedzieć, wypędzili mnie gdym się domagał pieczęci! Zuchwalstwo, które się każę więcéj czegoś domyślać, ale to nie może ujść płazem.
Ponieważ Sylwester mocno głos podnosił, Kazio przypadł zaklinając go, aby się miarkował i uspokoił.
— Wiesz co mi powiedzieli? że ja tu nie mam prawa żadnego, że my tu jesteśmy gośćmi! My! On... pan Migura gospodarzem, on, odpowiedzialnym! Czém? ten hołysz... ja mu pokażę! ja go nauczę!
Gerard przystąpił z kolei.
— Sylwestrze! zlituj się, skandalu zawsze należy unikać! Co ludzie powiedzą... w takiéj chwili...
— Ludzie, i jacy ludzie? — zakrzyczała stając w obronie kuzyna Ozorowska — mamy się dać zrabować, okradać! Toż to wszystko przecie do nas należy... to nasze! Nie bez przyczyny tak się od pieczęci bronią! W tém są pewne zamiary... rachuneczki. Niechże jeden z was idzie! To tak nie może być...
Nikt jednak tego nawoływania usłuchać nie chciał, a Ozorowska sama nie ośmieliła się na tę wyprawę.
— To już nie ma co mówić — dodała po chwili — zrobią co chcą, wezmą co im się podoba, a nam łupinki! Bardzo
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/261
Ta strona została przepisana.