Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/263

Ta strona została przepisana.

nić, da nam radę. Jesteśmy obaj w tych sprawach niepraktyczni.
— Znasz-że ty go? — spytał Kazio.
— Z widzenia tylko, ale urzędnikiem jest po części, zna formy, i za pieniądze zrobi co potrzeba — rzekł Sylwester.
— Chodźmy — zgodził się drugi.
Wyszli więc. Na dworze dniéć zaczynało, ale jak całą noc nie było spokoju we dworze, biegali i teraz wszyscy. Znoszono z kaplicy światło i sprzęty do katafalku potrzebne, ludzie jedni po kątach płakali, drudzy nieprzytomni śpieszyli z jakiémiś posługami, które się na nic nie przydawały. Wszyscy wydawali i odwoływali rozkazy. Pod ścianami, we drzwiach kupkami stali dworacy rozmawiając między sobą rozżaleni. Ze stajni wyprowadzono konie, dosiadał je a kto hciał, gnano posłańców na wszystkie strony. To cisza głucha, to krzyki nagłe po niéj, to szmery tajemnicze odzywały się na przemiany i cichły.
W ganku pan Sylwester spytał o rejenta, powiedziano mu, że do rządcy powrócił był i miał pono jechać do domu. Kuzynowie obaj pośpieszyli do niego.
Rejent Łuczkiewicz, acz po większéj części szlachcie służył, ze szlachty żył i sam był szlachcicem; doznawszy w młodości pono wzgardy od kilku panów, może pod wpływem towarzystwa, które go otaczało, książek, i ducha czasu nareszcie, był zajadłym demokratą. Gdzie się u niego kończył pan a zaczynał człowiek, trudno było rozeznać, dosyć, że buty nie znosił i wszystkiego co miało powierzchowność arystokratyczną. Kłaniał się on nizko, przedrwiwał nieznacznie, a ile razy psikusa mógł wyrządzić jednemu z tych, których z prosta zwał „żółtobrzuchami“, był najszczęśliwszy. Mylskich widywał tylko zdaleka, ale ich znał dobrze z reputacyi i nie cierpiał. Średnich lat, rumiany, z okiem wypukłém, twarzą okrągłą, ozdobioną podbródkiem, z wąsem tradycyjnym, dosyć okrągły, ale żywy, ruchawy,