chwyta nam śmierć nieubłagana w chwili, kiedy miała na sercu ukochane sobie dziecię wyposażyć. Co tam za ciężar na jéj biednéj duszy, jak ona to na tamtym świecie czuć musi, prawda?
Rejent dziwnie brwiami i oczyma mrugnął. Zdaje się, że o stosunkach do siebie dwóch światów miał może inne pojęcia.
— Na kogóż tu spada obowiązek dziś spełnienia votum, życzenia serdecznego nieboszczki? Powiesz mi: na familię? Znasz ją? hę? wiesz co to są za ludzie? Eleganty z dziurawemi kieszeniami, którżyby z grobu grosz wyciągnęli gdyby mogli, a konającemu go nie dali, bo go na zbytki, fąfry swe i pobielanie swéj nędzy potrzebują.
Łuczkiewicz aż się zerwał z krzesełka i uścisnął porucznika.
— Jak Bóg Bogiem prawdę świętą mówicie...
— Więc krzywda się ma stać i pamięci podkomorzynéj i dziecku temu? To nie powinno być! to nie może być!
Gondrasz nogą tupnął.
— Jakem poczciwi ja na to nie pozwolę. Ale słuchaj mnie do ostatka. Ja mam z téj sukcessyi więcéj niż potrzebuję...
Tu mu się zbliżył do ucha, wziął go za obie klapy od surduta i rzekł żywo:
— Od czego ty jesteś prawnikiem, rejentem, hm! Zrób tak, ażebym ja mógł, ale nie ja, tylko nieboszczka podkomorzyna, to jest, ja w jéj imieniu, ale tak, żeby o tém nikt nie wiedział na świecie, rozumiesz... żebym... żeby... żebyś, rozumiesz... ja daję trzykroć sto tysięcy złotych... Mnie się one na djabła nie zdały...
Łuczkiewicz chciał mu przerwać.
— Ale czekaj boś nie zrozumiał. Tu trzeba popełnić małe szachrajstwo. Nikt oprócz was nie ma o tém wiedzieć! Bo, ja nie mogę dawać od siebie, ja daję za nieboszczkę i płacę za nią dług... rozumiesz...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/266
Ta strona została przepisana.