wszystko było w porządku jak należy, podkomorzyna by waści nie wzywała, będąc na śmiertelném łożu! ot co!
Rejent spojrzał i uczuł słuszność tego rozumowania.
— Być może, iż prawda twoja, ale...
— Nie ma żadnego ale, prawda moja — odezwał się porucznik.
— Czegóż się tak śpieszyć?
Gondrasz wstał i ręce załamał.
— Widzisz, mój kochany rejencie, że taki mnie nie zrozumiałeś całkowicie. Ja to przecież czynię, abym ulżył jéj duszy, aby ta nasza zacna, święta niewiasta nie cierpiała, a zatem co najprędzéj pociechę bym jéj przynieść rad, a każda godzina...
Uśmiechnął się Łuczkiewicz.
— Wierz mi, kochany poruczniku, że jéj dusza widzi tam i czuje z góry myśl twą i intencyę, i już jest pocieszoną.
— Tak, wszystko to dobre, ale ja jestem stary, mogę zamrzeć, a odkładać w moim wieku się nie godzi. Mów, jak to zrobimy? ale zaraz...
— Zrobimy wszystko jak najlepiéj — odparł ściskając go rejent — bądź spokojny. Niech się pogrzeb odbędzie, testament otworzy, a...
Odwrócił się zniecierpliwiony porucznik.
— Ja tego wszystkiego słuchać nie chcę i nie mogę — zawołał. — Znam cię jako uczciwego człowieka. Siadaj.
To mówiąc poszedł do szkatułki i dobył z niéj wiązkę papierów, którą na stół rzucił przed rejenta.
— Dasz mi spokojność — rzekł — siadaj i pisz że przyjąłeś do rąk swych trzykroć sto tysiący w papierach zastawnych, które podkomorzyna, ale wyraźnie podkomorzyna, przezemnie ci przysłała dla panny Zofii Morawińskiéj. Nie naruszysz sumienia, gdy skłamiesz i datę o dni dziesiątek położysz mi dawniejszą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/268
Ta strona została przepisana.