Opierał się rejent; niebyło sposobu, rozczulony, przejęty, podpisał kwit i zabrał pieniądze.
— A oto tysiąc złotych za fatygę! niech ci Pan Bóg płaci! — krzyknął ściskając go z radością i łzami Gondrasz. — Kamień, powiadam ci, kamień mi z piersi zdjąłeś. Jestem spokojny i ona tam w niebiosach patrzy rada na nas, żeśmy jéj dług jako tako spłacili. Teraz, niech te harpie drą sobie majątek, swarzą się, kłócą, szarpią, czynią co chcą, to mi już wszystko jedno. Ja na pogrzebie mojéj dobrodziejki będę spokojnie oddychał i modlił się. Ale jak mnie z sekretu wydasz, rejencie, no!
Rejent, którému wszystko to razem w głowie się nie mogło pomieścić, przyrzekł co Gondrasz chciał, i wyszedł z jego izdebki, jakby się ze snu jakiegoś nieprawdopodobnego budził.
Najmniéj czuły z ludzi, byłby się musiał poruszyć tém postępowaniem starego rezydenta.
Przechodził podwórze zadumany Łuczkiewicz, gdy Sylwester i Kazio, którzy go napróżno u Migury szukali, napadli nań prosząc o poradę i konferencję.
Twarze ich dziwnie jakoś porozżarzane, zapalone, zmienione, niespokojne, po świeżéj scenie innego rodzaju z porucznikiem, uczyniły na rejencie wrażenie przykre, lecz, okrył się chłodem i posłuszny szedł za niemi.
W dziedzińcu jeszcze naradzali się dokąd mieli zaprowadzić rejenta, który czekał na rozkazy. Zbierało mu się tymczasem w piersi, tém więcéj gniewu i jakiejś mimowolnéj mściwości za drapieztwo, jakiém oddychali.
Poszeptawszy między sobą, Sylwester z Kaziem zaprowadzili go, nie już do Migury, gdzie ciągle natłok był ludzi przychodzących z interesami, ale do mieszkania pana Sylwestra. Tu posadzono wygodnie pana rejenta. Kazio dał mu, acz na czczo, najlepsze jakie miał cygaro, i Sylwester z ujmującą
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/269
Ta strona została przepisana.