Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/27

Ta strona została skorygowana.

rzymską powagę. Wprawdzie oczy zapadły głębiéj może, lecz marszczki około nich zaledwie były znaczne, usta nie zwiędłe uśmiech smętny ożywiał. Strój jéj dowodził, że choć odmładzać się nie myślała wcale, zaniedbywać się téż nie chciała. Prosty był, ciemny, nie bijący w oczy, ale wytworny. Łatwo było domyśléć się w niéj pani domu i osoby należącéj do tych sfer wyższych towarzystwa, w których życie, jeśli nie znikczemnia, wyszlachetnia.
Pomimo wieku trzymała się niepochylona i znać było, że zwycięzko walczyła z latami. Cisza ta co ją otaczała, musiała być miłą, potrzebną; pogodnie i jakby uspokojona spoglądała niekiedy w okno ku ogrodowi, to znowu na książkę, którą czytała z roztargnieniem.
Nieznający pani podkomorzynéj Mylskiéj, gdyby sobie wziął za zadanie z twarzy i pozoru odgadnąć ją, wydobyć jakiś wniosek z fizyognomii, z wyrazu jéj, zaprawdę trudność by miał wielką; twarz piękna, majestatyczna, wypogodzona, nie mówiła nic, oczy przysłonięte powiekami patrzyły dziwnie, jakby unikając aby w nie ktoś nie zajrzał. Można tylko było wnioskować, że matrona panowała nad sobą i życiem nauczona, zamknęła się w sobie cała, a jednak badając przelotne ruchy tego marmurowego oblicza, znalazłoby się może w niém ślady, że nie zawsze tak było zastygłém i martwém, że po niém téż przelatywały prądy ogniste, i przepłynęły łez strumienie.
Gdy podkomorzyna siedziała tak zadumana, zdala jakby turkot głuchy dał się słyszéć, krótko, powolnie i ustał. Podniosła głowę pani i skierowała ją na drzwi. W sali słyszéć było dyskretny chód na palcach, cichy, ostrożny, i w pół otwartych podwojach, ukazała się siwa głowa starego sługi. Zobaczywszy panią i spotkawszy wzrok jéj, stary uśmiechnął się, przygładził włosy i podszedł bliżéj.