Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/274

Ta strona została przepisana.

Rejent zamilkł nie chcąc już nawet odpowiadać, burzyło się w nim wszystko.
— Jestem pewny — dodał po chwili pierwszy — że panna, która pono leży chora, czy chorą udaje, musiała posłać po ojca. Ten może nadjechać, no i z papierami się nie zobaczymy.
— Zmiłuj się pan! — wyrwało się zniecierpliwionemu rejentowi — czyż panowie wiecie co paczek zawierał? Czy można osobę młodą, nieposzlakowaną, posądzać?
Sylwester zaciął usta i zamilkł, ręką tylko dając znak Kazimierzowi, aby on mówił.
— Ja nic nie wiem, o nic nie posądzam — odezwał się Kazimierz — opisuję tylko co widziałem.
Zdawała się konferencya skończoną, gdy Sylwester przystąpił o poradę względem form, jakie zachować należało. Rejent zbywał go krótko.
— Przedewszystkiém — rzekł — niech panowie zbytniéj obawy i niedowiarstwa nie okazują. Ludzie są złośliwi...
— A! niech sobie się złoszczą i plotą co chcą! — krzyknął Sylwester — ja dla zamknięcia im gąb trzech groszy nie poświęcę...
Na tém się skończyło ostatecznie.

7.

Kto gwarną, wesołą Wygodę widział przed kilku miesiącami, zawsze pełną raźnego ludu, często podochoconych dworaków, czasem wstępujących tu gości, dążących do Zamsza, a zobaczyłby ją teraz, mógłby prawie nie poznać, tak się straszliwie zmieniła.
Począwszy od gospodarzy, państwa Berkowskich obojga, na których twarzach głęboki malował się smutek i troska, aż do starego stróża Wygonia, wszyscy chodzili posępni, jakby