Lecz z tych, jedni wcale mówić nie mieli ochoty, drudzy między sobą o obcych rzeczach gwarzyli, niektórzy wracali napili, inni zapłakani i milczący. Tylko Berkowski mógł dobyć kręcąc się między gwarliwym tłumem, że pogrzeb nadzwyczaj był wspaniałym, nie tak zbytkowną wystawą, jak tłumem wszelkiego stanu osób z najdalszych okolic, który w nim uczestniczył. Nie doczekano się tylko pana Morawińskiego starego i nie czekano téż nań, a pojąć było trudno, dla czego uwiadomionym będąc nie pośpieszył.
Obywatelstwo całe, duchowieństwo, gromady wiejskie, mieszczanie z osad poblizkich, kabały nawet, oddawały cześć zmarłéj, która przez długie lata wszystkich serca sobie pozyskać umiała.
Tłum się już w austeryi cokolwiek przerzedzać zaczynał, chociaż jeszcze i nowi napływali od Zamsza, gdy konno zjawił się zamówiony Choberski, postawił zdyszanego kasztanka swojego w stajni pod opieką Wygonia, a sam wpadł do izby.
Tu gwar jeszcze był taki, trzaskanie drzwiami i wykrzyki, że o spokojnéj rozmowie myśleć nawet nie było podobna. Stała się więc rzecz niezwyczajna, trafiająca się nadzwyczaj rzadko, że nie powierzając jéj wprawdzie kluczów od szafy zawierającéj wyborowy towar, pani Berkowska za szynkwasem posadziła w swojém miejscu tłustą Handzię, Maryś także miała się trzymać w blizkości i nie absentować za drzwi. Oboje państwo propinatorstwo, wziąwszy z sobą Choberskiego, udali się do bawialnego pokoju, gdzie zaledwie hałas szynkowny głuchym szmerem dochodził.
Zamiast ponczu, dla pisarza przygotowana była butelka krajowego porteru, który z nim dzielił Berkowski. Pani usiadła na kanapie, Choberski w krześle, propinator stanął dla lepszego słuchania.
— Zmiłuj się! dobrodzieju! Jak-że to tam było? co jest? mówcie. My tu, słowo daję najświętsze, tak jak nic nie wie-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/276
Ta strona została przepisana.