Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/277

Ta strona została przepisana.

my! Każdy plecie co innego, co mu ślina przyniesie, aż się człowiekowi w głowie przewraca — odezwała się Berkowska.
— Już to prawda! jak we młynie! — dodał odchrząkując propinator.
— Bo państwo pewnie i z dawniejszych rzeczy dużo nie wiecie, co ludzie przekręcają — mówił Choberski — a ja przecie swojemi oczyma na wszystko patrzałem i słuchałem...
— A pewnie! któż lepiéj wiedzieć może! — potwierdzili oboje Berkowscy.
— Już jak się naszéj pani zmarło! no! to téż dużoby mówić o tém — podchwycił Choberski. — Jak wzięła ta familia ją męczyć, nudzić, najeżdżać, tchnąć staréj nie dali. Co to gadać, zamęczyli! A co się działo pod ostatni czas z tą panienką poczciwą co przy jaśnie pani była, co jéj się naurągali, co nazazdrościli, co napstrykali, no! Już się czuła stara źle, kiedy posłała po rejenta, ksiądz ją spowiadał i na śmierć gotował. Sprawiński co mógł robił, kiedy nagle skończyła. Sądny dzień, powiadam państwu, sądny dzień się stał, Wszyscy potracili głowy, a familia najgorzéj, żeby uchowaj Boże co się im nie uroniło. Biegali, zaglądali, a zamykaj! a pieczętuj! To do Migury, to po rejenta, to po kątach. Żeby który choć łzę uronił. Nic, tylko za tym groszem, jakby poszaleli latali.
— Boże miłosierdzia! — westchnęła Berkowska.
— Że się nie wstydzili — szepnął propinator.
— Czegoby się oni mieli wstydzić! Na co to gadać! — mówił popijając Choberski. — Tacy ludzie... Dopiero jak już nieboszczka na katafalku leżała, a po sąsiedztwie gruchnęła wieść, że podkomorzyna nie żyje, i zaczeni się zjeżdżać wszyscy do ciała, tak i familia poodziewała się czarno, ponaszywali białych pasków, nawieszali sobie krep i zaczęli płakać niby u ciała... Panienka ta poczciwa co jéjmości do ostatka pilnowała, zasłabowała i położyła się, bo już ledwie duch w sobie czuła. Zrywała się na gwałt, ale doktor jéj nie puścił. Koło niéj żeby