Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/282

Ta strona została przepisana.

Jakkolwiek co do arendy przyszłéj nic jeszcze naprzód niepodobna było wiedzieć co się stanie; przenikliwy Berkowski pocieszał się tém, że nim się interesa uregulują, majątki podzielaj inwentarze spiszą, przejazd do Zamsza ożywiony być musi, jak za dawnych czasów i arenda korzystną być powinna. Kontrakt zabezpieczał mu ją do przyszłego Ś-go Jana, więc westchnąwszy: — E! jakoś to będzie! — powiedział sobie propinator — a zechcą podnieść bardzo suchą arendę, no, to się znajdzie inna dziura.
Nazajutrz, stosunkowo pusta prawie była Wygoda, wymiatano śmiecie dnia wczorajszego, bo go się bardzo dużo zebrało. Wygoń nawet podwórko musiał trochę ze słomy, siana i różnego brudu, który fury po sobie zostawiły, oczyszczać, w czém mu jedna krowa i dwie kozy cygana pomagały.
Tego dnia spodziewano się przywiezienia z sądu testamentu, po który sam pan Sylwester z Kazimierzem pojechali. Reszta familii została była w Zamszu, oczekując ich powrotu.
Berkowski wiedząc, że tędy napowrót z urzędnikiem będą jechali, naglądał na drzwi, żeby ich choć w przejeździe wziąść na oko. Do wieczora wszakże nikt się nie pokazał, a już późno, mówił tylko Wygoń, że się przemknął sam pan Kazimierz bez Sylwestra i urzędnika. Dawało to do myślenia coby oznaczać miało.
W pół godziny późniéj, gdy już czarniuteńka noc zalegała dokoła, choć oczy wykol, nadbiegł Choberski, bo dał słowo oznajmić co się tam stanie.
Wprost od drzwi przyleciał do pani Doroty, a za nim téż i Berkowski nadążył.
— Wiecie państwo co? hę? wiecie co? We dworze popłoch! aj! aj! Testamentu w aktach znaleźć nie mogą! Pan Sylwester został do jutra, bo niebo i ziemię poruszają, że testament musi być, wszyscy wiedzą że był, tymczasem, rozstąp się ziemio, słyszę, — nie ma ani śladu. To żebyście państwo