wiedzieli, jak nadjechał z tém Kazimierz, a że się go już spodziewali, wyglądali, wypadła ta stara, z pozwoleniem, kwoka, Ozorowska. — A cóż? a co? — Nie ma testamentu! nie mogą znaleźć! — zawołał pan Kazimierz. Dopieroż ręce łamać. Wpadła do salonu. — Nie ma testamentu! Jak to może być żeby go nie było! To przekupstwo, to zdrada! to kryminał! Testament musi być. — Rzęsnowski powiada, że się wzięła taka rewolucya, z pozwoleniem, w salonie, iż jeden drugiego nie słyszał.
— A nie mówiłam! — wołała jedna.
— Ukradli! — krzyczała druga.
Dopiero się uspokoili, jak Kazimierz dał znać, że jeszcze szukają, że niewiadomo, może się znajdzie.
Wiadomość ta, że nie ma testamentu! tegoż wieczora z austeryi i ze dworu rozbiegła się piorunem po całéj okolicy. Wszyscy, nawet najobojętniejsi na obce sprawy, mniéj więcéj się losem spadku zajmowali, cóż dopiéro ci, których przyszłość od tego rozporządzenia mogła zależeć.
U państwa Berkowskich téż poruszenie wielkie sprawiła wieść przez Choberskiego przywieziona. Cóż to dopiéro teraz będzie?
Pisarz prowentowy nie mając czasu do stracenia, nie posiliwszy się nawet, natychmiast nazad do dworu powrócił. Propinator spać poszedł nie rychło, a położywszy się nie mógł zasnąć. Wstał do dnia czatować, czy téż i pan Sylwester, albo rejent powracać nie będzie? Choćby się nawet nie chcieli zatrzymać w austeryi, pochlebiał sobie, że z saméj twarzy ich i postawy mógłby jakiś wniosek wyciągnąć, ale do południa nie było żywego ducha.
Propinator przechadzał się już po podwórku, choć deszcz potroszę przekrapiać zaczął, ciągle oczekując a nuż się co okaże. Pan Sylwester nie nadjeżdżał, ze dworu nie było wieści żadnéj.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/283
Ta strona została przepisana.