Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/285

Ta strona została przepisana.

— Nie przybył tam ojciec panny, która była przy nieboszczce, z Polesia?
Fornal głową, potrząsł.
— Ponoś chory leży, powiadają, a brat ma przyjechać, i to nie wiadomo kiedy...
— A panienka jak się ma?
— Nie dobrze. Przez czas słabości nieboszczki ze wszystkiem się zagryzła i zmarnowała, słyszę.
Ludwik westchnął.
— Przyjeżdża doktor? — spytał.
— A jakże! codzień.
Jeszcze mówili ze sobą, gdy na gościńcu znowu zaterkotała bryczka. Berkowski podbiegł zobaczyć. Nieznajome mu były konie i powóz. Wyjrzał i pan Ludwik, a popatrzywszy rzucił się zaraz bo już bryczka skręcała na drogę do Zamsza, zaczął rękami machać i wołać:
— Damian! Damian!
Udało mu się wstrzymać jadących i młody chłopak wyskoczył, rzucając się ku Ludwikowi, który téż śpieszył na spotkanie.
— Prawdziwe szczęście, żeśmy się spotkali! — zawołał Ludwik — jedziesz do siostry. Ja właśnie się tu o nią dowiadywałem. Co się z wami dzieje? pan Andrzéj!
— Ojciec chory, noga mu jedna spuchła. W drogę ruszyć nie było sposobu, a o Zosię byliśmy w śmiertelnym strachu! Otóż na czém się wszystko skończyło! — rzekł przybyły. — Pełną życia i sił, przywieźliśmy ją tutaj, a chorą, znużoną i złamaną odbierzemy...
— Mój drogi — odezwał się Ludwik — nad tém co się raz stało, nigdy boleć nadaremnie się nie godzi. Dotąd o ile wiem, niebezpieczeństwa nie było. Doktora widuję, zdrowie i siły wrócą, a ofiara zostanie jako droga w życiu pamiątka.
— Na pogrzeb staruszki nie mogłem pośpieszyć — wtrącił