Damian — choroba ojca wstrzymała mnie. Nie było podobna samego z rozpłakaną zostawić Lucynką, musiałem czekać aż się polepszyło. Teraz, jak tylko Zosia podróż znieść będzie mogła, zabieram ją natychmiast. Wiem, że wiele od familii cierpiała, nie chciałbym ją ani chwili dłużéj tu zostawić.
— Tymczasem — odezwał się Ludwik — nie wiem co i z familią będzie. Testamentu, o którym głoszono, nie znaleźli dotąd, popłoch jest, słyszę, wielki. Jeżeli wcale go nie ma, spadek do was należy.
Damian wstrząsł się i zarumienił.
— Wcale tego sobie nie życzę — rzekł. — Nie jestem obojętnym na majątek, gdy przychodzi pracą, ale tak z nieba spadły, z troskami i przekleństwami tych wydziedziczonych, wcale mi pożądanym nie będzie.
Ludwik się uśmiechnął prawie boleśnie.
— Wpadniesz tam w osie gniazdo — szepnął — pobytu w Zamszu nie zazdroszczę ci. Chcesz dobréj rady, jedz wprost do rządcy i jak najmniéj stykaj się z Mylskiemi. Być może iż teraz zechcą cię sobie pozyskać, ale uprzedzam cię, ludzie nie wiele warci.
— Znamy ich z listów Zosi — rzekł Damian. — Nie mam potrzeby ani się kumać ani kłócić z nimi. Byle siostra pozdrowiała, zabieram ją i wywożę.
Berkowski napróżno nadstawiał ucha podsłuchać pragnąc rozmowę. Nie mógł się nawet domyśleć kto był ten nowo przybywający i gdy po czułém pożegnaniu z Ludwikiem, bryczka Damiana potoczyła się ku Zamszowi, a professor się zabierał siąść do karyolki i wracać do Kruków, ciekawy propinator nie wytrzymał i spytał go:
— Kto był ten pan co do Zamsza śpieszył?
— Brat panny co była przy podkomorzynie — odparł Ludwik.
Wkrótce z przed Wygody rozjechały się na wszystkie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/286
Ta strona została przepisana.