męża zajeżdżali do Zamsza, bawili czasem dłużéj, niekiedy krócéj i wyrywali się ztąd w przekonaniu, że się te nudy w przyszłości opłacić muszą.
Życie w Zamszu było nadzwyczaj uregulowane i do godzin przywiązane.
Podkomorzyna nie dopuszczała żadnego w niém nieporządku. O godzinie ósméj wieczorem był rodzaj podwieczorku z herbatą, który zastępował wieczerzę, w salonie dosiadywano do jedenastéj, potém rozchodzili się wszyscy. Z rana było śniadanie o dziesiątéj w salonie, obiad o drugiéj. W interwallach zajmował się każdy jak chciał, z zupełną swobodą, a można było nawet nie przychodzić na śniadanie i kazać je sobie przynosić. Wieczorem tylko znajdowali się zwykle wszyscy na pokojach. Tryb życia był tu ten sam co w angielskich zamkach na wsi. Goście mieli w swych pokojach wszystko czego potrzebować mogli, zabawiał się każdy jak mu się podobało, nikt téż nie ciężył gospodyni, ani był obowiązany ją zabawiać.
Właśnie zbliżała się godzina podwieczorku, gdy zaturkotało znowu i już nie oznajmiony, wszedł żywo ten pan Sylwester Mylski, kuzyn pana Kazimierza, o którego się on pytał w austeryi.
Prawie jednego wieku z nim, przystojny, smuklejszy trochę, podobny był familijnie do niego, chociaż między niemi znaczny odcień charakteru postrzegać się dawał. Pan Sylwester, również homme du monde, wierzący w siebie, nieco swym dowcipem się lubiący popisywać, śmielszym był, więcéj się narzucał, głośniéj śmiał, umysłowo stał wyżéj trochę, ale równie pracowicie próżnował, jak pan Kazimierz.
Zdawało mu się, że był w wielkich łaskach u babuni, która się śmiała z jego konceptów i czasem dozwalała mu o coś się przymówić, coś sobie z rąk wychwycić. Uchodził w swém przekonaniu, a po części i u innych, za jéj faworyta, choć podkomorzyna nie łatwą była do odgadnięcia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/33
Ta strona została skorygowana.