Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/40

Ta strona została przepisana.

Tu zaledwie się sam na sam znaleźli w staréj alei grabowéj, gdy Kazio, obejrzawszy się dokoła, zawołał, śmiejąc się kwaśno:
— Patrz, patrz... już się tedy i Morawińscy znajdują! Sapristi! a to będzie ładnie.
— Obciąłem właśnie toż samo powiedzieć, cóż ty na to? — odparł Sylwester. — Nie będziemy tu mieli co robić... hę? jak ci się zdaje?
— Albo ja wiem... powiadam ci, zgłupiałem gdym tego Morawińskiego posłyszał... Ale co za figura...
Gdy to mówił, a jeszcze byli od pałacu nie daleko odeszli, pan Kazimierz postrzegł pod ścianą stojącego starego Rzęsnowskiego, z rękami pod poły fraka podłożonemi i zadumanego.
— Czekaj! — krzyknął — trzeba się ze starym rozmówić!
— Z jakim?
— A no, z Rzęsnowskim...
Skinął na kamerdynera, który zwolna, tabakę zażywając, z chustką pod pachą się przybliżył.
— Mój kochany Rzęsnosiu... — począł Kazimierz — powiedz-że ty mnie, cóżeście to sobie za Morawińskiego sprowadzili! hę!
Stary dokończył tabaki, nos lekko otarł i począł głową trząść.
— Nic nie wiem — rzekł cicho — nic nie wiem, jakem uczciwy. Tyle tylko, że oto wczoraj z Wygody przysłał list do pani wieczorem, i że, odebrawszy go, podkomorzyna zaraz mi kazała w oficynie mieszkanie przygotować i to, po kilka razy mi powtórzyła: — Proszę cię, żeby to było porządnie i wygodnie. — Dziś mi kazała czekać, gdy tylko przybędzie ten pan, abym zaraz go do niéj prowadził. No, tak się téż stało. Dałem mu najlepsze dwa pokoje od ogrodu. Ledwie się z pyłu otrząsnął, skoczyłem oznajmić. Podkomorzyna na próg gabi-