dzący, wyprostowany Erzet czekał. Dwaj kuzynowie udali się na folwark, albo raczéj do dworku Migury, bo to był jakby szlachecki dom spory, z ładnym kwiatowym ogródkiem, stajniami, kuchnią, i niejeden zamożny na wsi dziedzic tak porządnego nie miał.
Niedochodząc doń spostrzegli okna otwarte i usłyszeli gwar rozmowy. Migura wyjrzał i wyszedł na spotkanie.
— Nie przeszkadzamy? — rzekł Sylwester — masz pan może interesa?
— Żadnych, mam tylko gościa...
— A żony nie ma? — z cygarami wolno wnijść? — spytał Kazio.
— Żona moja chora — nie wychodzi... proszę bardzo... z cygarami.
Tak rozmawiając weszli do pokoju. Na krześle z fajką siedział Morawiński i powitali się z daleka, a Sylwester przysiadł się blizko.
— Pan z daleka?... pierwszy raz w tych stronach? — zapytał.
— Mieszkam za Bugiem, ale niezbyt odlegle — rzekł zagadnięty — strony te mi są znane, tak jak cały niemal ten kraj nasz. Dużo się po świecie kręciłem...
— Piękny kraj — dodał Kazio.
— Wołyń mu nie ustąpi — rzekł Morawiński.
— Ho! tylko nie Kowelskie pustki i piaski — dodał Sylwester.
— Ale za Uściługiem...
W ten sposób zawiązała się rozmowa. Pan Sylwester miał nadzieję, że zdała, kołując, potrafi prostego, jak mu się zdawało, człowieka, wyspowiadać. W istocie prostym on się wydawał, ale wkrótce mógł się przekonać mądry pan Sylwester, że miał do czynienia z kimś co słowa umiał ważyć i był panem siebie. Nic mu się nie wyrwało... Migura mięszał się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/42
Ta strona została przepisana.