Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/46

Ta strona została przepisana.

babinę rozruszać i koperczaki stroić... miałby jeden majątek — a tak...
— Pleciesz nie do rzeczy — rzekł cicho Kazio — co to gadać! Lat temu dziesięć, młodszy byłem, chodziło mi i to po głowie... ale — ho! ho! prędko wyjść musiało...
Zaczął rękami machać pan Kazimierz. — Gdyby była za mąż chciała iść, znalazłaby za kogo...
— Źle jest — dodał Sylwester — ale słuchaj, Kaziu — i — suivez mon raisonnement. Jeżeli z Morawińskich weźmie kogo, jużci nie chłopca ale córki czy córkę... Rozumiesz... Naówczas się nam pole otwiera...
Kazio stanął.
— Masz słuszność! — myśl dobra!
— Spodziewam się — ciągnął Sylwester z pewną dumą. — My nie powinniśmy ustępować. Jeżeli urażeni ujdziemy z placu
— rzecz skończona, przepadło wszystko... Panny Morawińskie muszą być naszemi...
— Tylko, że nie wiemy jeszcze czy są na świecie! — rozśmiał się Kazio.
— Na czatach stać trzeba — mówił Sylwester — usque ad finem. Dać sobie wyrwać taki majątek. Przyznam ci się — że gdyby nawet małe jakie świństwo wypadło dla niego po-pełnić, nie wahałbym się... Słowo daję... Ocalić dla rodziny majątek — obowiązek obywatelski...
Westchnął Kazio.
— Ale słuchaj-że, Sylwestrze — rzekł głos zniżając — powiedzmy to sobie, ty i ja i my wszyscy... Tańcowaliśmy koło niéj każdy na swoją rękę, niemal dołki kopiąc pod sobą...
Sylwester ruchem zaprzeczał — nie dał mu się odezwać Kazio.
— Co ty mi przeczysz! — tak było... Stało się — ale na przyszłość poprawić się należy... ręka w rękę iść...
Podali sobie ręce w istocie.