Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/47

Ta strona została przepisana.

— Gdybyśmy od początku się trzymali tego systemu — mówił Kazio. — No... ale na przyszłość...
— Daję ci słowo — dołożył Sylwester — idziemy razem... Zbliżyli się do pałacu.
— Czekajże — odezwał się Kazimierz — naradźmy się. Siedziemy tu? nie? Kto z nas jedzie? Kto zostaje — bo trzeba żeby jeden był...
— Właściwie — dodał Sylwester — jeżeli chcesz — jeden zawsze na straży być powinien, czasem dwu... i mieniąc się należy... Nie jest to znowu tak wielką ofiarą.
— Hm — rzekł drugi. — Stół dobry, wino znośne, wygody jako tako — ale kapitalne nudy...
— A! toć przecie się wysługujemy! Jak żołnierz na posterunku nie mamy prawa skarżyć się, że nam nie zabawnie — to darmo...
Kazio spuścił głowę.
— Jak trzeba to zostanę — rzekł.
— Naprzód zobaczymy co się stanie z Morawińskim... Co to tam za stopień pokrewieństwa?... Uważałeś jak zmydlił gdym go pytał? — Jeszcze poszeptawszy trochę, weszli, twarze wyjaśniwszy, do salonu. Tu siedziała już podkomorzyna, i — gość przy niéj. Ona robiła robótkę, on niedaleko na krześle sparty, stał w poufałéj snąć rozmowie. Zdawali się być z sobą tak jakby oddawna i dobrze znajomi.
Słyszeli kuzynowie wchodząc rozmowę, ale ta natychmiast umilkła... Podkomorzyna podniosła głowę, uśmiechnęła się i spytała:
— Gdzieżeście to bywali?
— Chodziliśmy odwiedzić najprzód poczciwego Migurę — odezwał się Sylwester, — a potem trochęśmy się przeszli aleją.
— Po wczorajszéj burzy powietrze dziś ochłodło...
Pan Morawiński nie mięszając się do rozmowy usiadł. Tymczasem, że się godzina druga zbliżała, Gondrasz uka-