Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/48

Ta strona została przepisana.

zał się na pokojach. Pozdrowił towarzystwo i skromnie siadł na oddalonem krześle.
— Cóż tam poruczniku? jak wróżysz o pogodzie? — spytała podkomorzyna.
— Kto to wy wróży? — odparł głosem kaczkowatym stary wojskowy — w kościach, z pozwoleniem, rwie, to zawsze zły znak... Słota... a w polu kóp jeszcze jak gniazd... Jak się na pełni zasłoni...
Zamilkł porucznik, już i tego było dlań zawiele — wszedł ksiądz wikary z książką w ręku i złożył ją na stoliku milcząc...
— Czytał kto z panów dzienniki? — odezwała się gospodyni usiłując gości zabawić.
— Przyznam się babuni — rzekł pan Sylwester, który równie jak Kazio, tytułu tego mocno pilnował — ja rad jestem, gdy na wieś gdzie zajadę tak daleko by mnie dziennik żaden nie doszedł... Wszak ci to pańszczyzna.
— Dobrowolna... — wtrąciła pani.
— Nałóg! — mówił Sylwester. — Gdy się widzi to, niepodobna się wstrzymać — musi człowiek czytać — et c’est toujours la même chose. Te same dowcipy, téż wyrażenia, myśli i zwroty.
— A jednak dziennik naszemu wiekowi stał się niezbędną potrzebą — dodała podkomorzyna.
— Narkotyk — tytuń! — mówił Sylwester. — Nauczyliśmy się upijać. — Morawiński słuchał ciekawie, widać było, że rozmowa ta go zajmowała, ale się do niéj nie wmięszał... Po Kazimierzu, który już zawczasu ze stopnia wykształcenia tego zagadkowego przybysza, chciałby był odgadnąć jak jego ewentualna rodzina wyglądać mogła, napróżno czekał, aby się dał wciągnąć w konwersacyę... W tém milczeniu upartem było jakby umyślne jakieś postanowienie, nie bratania się z towarzystwem.
Te słów kilka, które mu się były wyrwały, dowodziły rzecie, użyciem języka, pewnéj oświaty i ogłady. Najmniej-