Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/53

Ta strona została przepisana.

i folwark... wszystko w kupie, a karczma i wieś téż o dwa kroki, bo tu, starym obyczajem, najściślejszy związek łączył wszystkich mieszkańców oazy wśród dzikiéj puszczy.
Młynek na potrzebę miejscową miał folusz i krupiarnię, z pra-starych czasów. Nie wiem już które pokolenie Abramków siedzące na arendzie, solidarnie było połączone węzłami własnego interesu, ze dworem i wioską. Wieś należała od lat pono dwunastu do Morawińskich; dawniéj trzymała ją rodzina, która się. ku Łuckowi na lepszą ziemię wyniosła.
Morawińscy ci — różnie o nich mówiono — szlachta przecież być musieli, ale chodziła wieść, iż wprzódy tak ubodzy byli, że dziadek ich z Mazowsza tu przywędrował jako budnik dla wyrobu Olizarowskich lasów. Jak inni budnicy miał chatę, trzymał bydło, strugał klepkę, najmował się do palenia potażu — i ot — tak, jakoś, niewiadomo w jaki sposób, dorobił się powoli do tego, że jego syn mógł nabyć Hrud-Leśny, którego przeszli dziedzice zbyć się chcieli. Jakoś tu i nie rodziło i z osadnikami sobie rady pono dać nie mogli.
Morawińscy nabywszy wiosczynę opuszczoną, wzięli się do pracy żywo. W lasach było jeszcze ręce za co zaczepić, sprzedano kilka kóp belek, cóś klepki... i — opłaciły się dłużki. Wydarto trochę pola z pod dębiny, gdzie się spodziewano gliniastszy i lepszy grunt znaleźć, co się w istocie sprawdziło. Przyszło do tego, że — rzecz nie do wiary, — posiano proso a nawet pszenicę. Stary Morawiński był gospodarz nie lada, ludzi męczył, ale sam z niemi niemal jak parobek pracował, od rana do nocy. Co on tam rowów nabił, żeby nizkie pola poosuszać, zliczyć było trudno... Włościanie przekonawszy się, że u pana się opłacało to staranie, także powoli wzięli się do roli. Wprzódy bowiem, prawdziwi Poleszucy ledwie cóś żyta i owsa zasiewali, mało który przy ogródku zagon na len wygnoił i pod przyściół jęczmienia trochę zasiał. — Kołodziejów za to we wsi i stelmachów było więcéj niż potrzeba. Baby