We dworku Morawińskich, choć był bardzo niewykwintnie urządzony, coś jednak świadczyło, że tani ludzie mieszkali więcéj nad innych wykształceni. Był i fortepianik, chodziły po stolikach książki, ogródek smakownie pięknemi kwiatami był zasadzony. Miło tu było zajrzeć tak się ubóstwo godziło ze smakiem i poczuciem piękna, co się nadzwyczaj rzadko zdarza. Najczęściéj albo jest nad siłę i możność pretensyi, lub instynkt fałszywą obiera drogę i jaskrawością razi. Tu było w miarę i łagodnie a bardzo prosto i skromnie. Najwięksi panowie, nawykli do zbytków, u Morawińskich znajdowali się jak w domu. Nie było wiele, ale to co się znajdowało piękne i dobre było.
Z pola właśnie pod dozorem pana Pastrukiewicza, ekonoma, (bo pana Damiana tego dnia nie było), zwożono kopy do stodoły, śpiesząc, aby ich deszcz w polu nie zastał, wieczorem się jakoś na niepogodę zanosiło, dwie siostry siedziały z robótkami w ganku. Zosia szyła na kanwie, Lucynka coś głośno czytała. Czytanie się nie wiodło dnia tego, to jedna to druga miała jakąś uwagę do zrobienia, wszczynały rozmowę, śmiały się, paplały, a w książce wiaterek od lasu kartki przewracał. Zosia, starsza, była piękną brunetką, Lucynka także ciemnych włosów i oczu podobna do niéj, nie tak uderzała wdziękiem jak wyrazem łagodności i dobroci. Obie prawie jednego wzrostu, smukłe, zręczne, trochę poopalane jak wieśniaczki, kwitnące zdrowiem, odrazu siostrzanem podobieństwem twarzyczek dawały poznać węzły co je łączyły, a mimo to, niezmierna była różnica charakterów w tych dwu twarzyczkach na jedną formę odlanych. Lucyna była więcéj w sobie zamkniętą, mniéj śmiałą, cichszą, Zosia żywą, otwartą, wesołą. Lucynka w osiemnastu latach już się trwożyła przyszłością, Zosia cieszyła się życiem nie myśląc o niéj wcale. Starsza z odwagą i wiarą szła naprzód nieustraszona, Lucynka obawiała się wszystkiego, przeczuwała i wymyślała co najgorsze. Może właśnie ten od-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/55
Ta strona została przepisana.