Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/58

Ta strona została przepisana.

— Czyż my kiedy bywamy głodne? — spytała.
— A kiedyż obiad był? Kole pierwszéj — mówiła troskliwa jéjmość — kiedy ja już stara i podwieczorek jadłam...
Wtem Lucynka się porwała, klasnęła w ręce — Ojciec jedzie!
— Gdzie? gdzie? — krzyknęła Zosia i klucznica.
W istocie, z lasu się coś pokazało, ale chyba przeczuciem serca można było rozpoznać kto tam jechał. Mógł to być i Damian i pan Andrzéj, i Żyd z Kołków i chłopek z lasu. Oczy się wpiły w to coś poruszającego, jak na przekorę, dosyć wolno po gościńcu piaszczystym. Obie siostry zamilkły, klucznica trochę niedowidząca zdaleka, czekała, aby jéj młode oczy rozeznać pomogły i zastosować się do tego co nadjechać miało.
Szło o samowar i poziomki.
— Ojciec...
— Damian...
— Słowo daję... ojciec... trzy konie...
— Damian téż trzema pojechał...
— Ale u Damiana jest siwy, kozak... ty wiesz, u ojca wszystkie gniade...
— A któż z tak daleka dojrzy...
— Aleja widzę doskonale...
— To może być kanonik...
— Gdzie tam! co onby tu robił!
Sprzeczały się tak śmiejąc z sobą, a po gościńcu wlókł się. tu ktoś wolno bardzo. Nareszcie i Zosia zgodziła się na to, że to mógł być ojciec. Chciały chustkami powiewać, jednak nie śmiały. A nużby to był młody jaki panicz z sąsiedztwa. Wstrzymały się jeszcze. Bęczkowska na pewno już pobiegła kazać samowar przyśpieszyć i do herbaty nakrywać.
Nagle obie chusteczki białe podleciały do góry, Lucyna poznała konie i najtyczankę. Morawiński téż chustką ku dzieciom powiewał. Wielka radość. Zosia pobiegła do kuchni wo-