— Za nie w świecie! — zawołała.
Zosia się zarumieniła mocno, usta jéj zadrgały, spuściła oczy.
Milczenie panowało czas jakiś.
— Nie jest to tak bardzo straszne jak się wydaje zdaleka — odezwał się ojciec. — Rozumiem, że dla was i dla nas wszystkich cośmy nawykli żyć razem, nie pragniemy wiele a dobrze nam z sobą, bolesna rzecz pomyśleć nawet o rozstaniu, lecz nie ma w tém przymusu, nie może być gwałtu, pojechać trzeba a wrócić każdego czasu można. Dla każdéj téż z was poznanie świata i ludzi, coś warto. Naostatek, choć pani podkomorzyna nie obiecuje nic i nie mówi, jest-to milionowa pani, familii innéj nie ma, domyśleć się łatwo, że zbliżając się do nas, coś pewnie uczynić zechce. Nie tak bardzo dbam o pieniądze, a jednak, znaczą one coś na świecie, i gardzić niemi nie godzi się.
Zosia i Lucyna zarówno prawie zmięszały się i zamilkły. Jedna patrzała na drugą i nagle rzuciły się sobie plącząc na szyję, ściskać poczęły, łkając. Morawiński siedział zadumany, jak przykuty do kanapki.
Znowu nastąpiło dłuższe milczenie.
Lucynka, jako najmłodsza, trochę faworytka ojcowska, przybiegła się ojcu rzucić na ramiona.
— Mój tatku — poczęła płaczliwie — nie znali oni nas lat tyle, obchodziliśmy się bez nich, bez nadziei tych bogactw, dobrze nam z tém było, na co nam to szczęście, które tylą łzami trzeba opłacać. Po co nam ta jakaś nieznajoma, straszna pani, grozi swoją opieką? Podziękujmy jéj. Ja nie pojadę za nic, za nic..
— A ja chyba, gdy mnie ojciec wypędzi! — dodała Zosia. — Ani miliony, ani nadzieje nie uśmiechają mi się, ani życie na łasce... Jam tu sobie pani i swobodna, a tam...
— Ależ nikt się was nie zrzeka i nie wypędza — rzekł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/62
Ta strona została przepisana.