ojciec — uspokójcie się. Nie idzie o zaprzedanie dzieci dla milionów. Babka chce was poznać i zobaczyć, nic więcéj.
— A my boim się i nie życzym sobie wTcale téj nagle zjawiającéj się babuni widzieć, znać i iść pod jéj rozkazy...
— No, no, mamy dosyć czasu do myślenia i mówienia o tem, na dziś koniec.
To mówiąc kazał Morawiński przynieść torbę podróżną, Lucynka pobiegła i dźwigając złożyła na stole. Stary otworzył ją, począł szukać czegoś na dnie i wydobył zawiązane w papier dwa pudelka podobne, które milcząc położył, jedno przed Zosią, drugie przed Lucyną.
Już sama ich powierzchowność zapowiadała prezent kosztowny, lica się dziewczętom zarumieniły, z obawą jednak zaczęły otwierać... Na atłasowém posłaniu leżały w nich dwa zupełnie jednakowe garnitury turkusowe, prześlicznéj roboty, złożone z kolczyków, broszek i bransolety. Panienki dużo pięknych rzeczy widywały, ale tak smakowitych robótek nigdy. Złotnik się wysilił, by ze skromnego materyału, z drobnych kamyczków złożyć maleńkie arcydzieła.
— To od babki — odezwał się Morawiński.
Ekonom ukazujący się w progu z raportem gospodarskim przerwał dalszą rozmowę. Zosia i Lucyna zabrały kosztowności i pobiegły do swego pokoiku. Tu naprzód znowu się plącząc ściskać poczęły, poprzysięgając sobie, że się nie rozstaną, że nie pojadą za nic. Cały jednak wieczór tylko o tém mówiły. Parzy kolacyi Morawiński zarzucony pytaniami, począł pałac, dwór, życie opisywać i dziewczęta znalazły, że to było prawie tak wspaniałe jak w Dąbrowicy.
Choć wstręt budziła i ta babka i ta groźba odwiedzin u niéj, ciekawość była wielka. Lucyna raniéj jéj może okazywała, Zosia nie umiała się z nią ukryć. Damian nie nadjechał, ojciec sam był z niemi, mówił chętnie, opisywał miejsce, powtarzał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/63
Ta strona została przepisana.