Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/65

Ta strona została przepisana.

żyjących razem ciągle, dzielących z sobą wszystko, wyrabia się takie poczucie wspólności zła i dobra, wszyscy razem cieszą się i boleją. Panienki są „nasze“, a co spotyka pana, dotyka całą jego czeladkę. Tak przynajmniéj niegdyś dawniéj za naszych czasów bywało.
Do następującego poranka cała wieś wiedziała co się święciło, wszystkie twarze się śmiały Morawińskiemu, każdy się czuł dumnym. Dziewczęta wstawszy pobiegły po dniu zobaczyć swe klejnoty i ledwie pacierze zmówiwszy, zaczęły znowu rozprawiać o owéj babuni. Zosia, za nic wprawdzie w świecie zostać tam u niéj nie chciała, ale rumieniąc przyznawała się, do tego, że zobaczyć była rada i świat ten i ludzi i tę bardzo rozumną babunię. Lucynka nie przeczyła temu, że przez dziurkę od klucza i onaby rada także zobaczyć to, tylko za nic w świecie tam zostać, mieszkać, żyć, zaprzedać się.
— A! — wołała — ja tak kocham to moje Polesie, te lasy, tę ciszę, zdaje się, że nawet komary nasze. Jabym bez tego powietrza, bez tego sosen zapachu, bez tego szumu puszczy wyżyć i wytrzymać nie mogła!
— Ani ja! ani ja! — powtarzała za nią Zosia.
Ściskały się znowu i popłakiwały.
Około południa nadjechał Damian, gdy ojciec był w polu, na dziewczęta więc przypadłe zwiastować mu ową wielką nowinę.
Damian był, choć młody, ale wytrawny i rozsądny chłopak, ufał w pracę, którą lubił, marzył w ogóle mało, bo się lękał przebudzenia, i sióstr swych zapał, uniesienie, rozgorzałą wyobraźnię oblał zimną wodą.
— Wszystko to śliczne, piękne — rzekł — ale to, wierzcie mi, do niczego nie prowadzi, a porządek naszego spokojnego, dobrego życia zmięszać i życie to zatruć może. Co ojciec każę, zrobiemy, cieszyć się nie ma czém.
— Ależ... Damianku! — przerwała Zosia — jeśli myślisz,