Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/66

Ta strona została przepisana.

że mnie to raduje i unosi, to się grubo mylisz. Lucynka płacze, ja się trochę roztrzepałam tém czémś niezwy czaj nem, ale możesz mi wierzyć, ani pragnę, ani się niczego spodziewam. Tylko Leśny-Hrud stał mi się milszym stokroć od czasu jak mi zagrożono, że go muszę na chwilę choćby opuścić.
Dziewczęta miały obie prawie toż samo uczucie żalu i strachu, a niemniéj główki się paliły, i rozmowa nieustannie, na Zamsze wracała.


5.

Obie panny Morawińskie, choć mieszkały w téj zapadłéj wiosczynie poleskiéj, nie były obce większemu światu. Starsza szczególniéj całemi tygodniami przesiadywała nieraz w Dąbrowicy, gdzie się świetne zbierało towarzystwo, była więc z niém oswojoną. Otwarta główka, charakter żywy, wielka odwaga, któréj nabyła przy ojcu w domu, uzbrajały ją silnie na wszelkie życia wypadki. Śmielszą była niż zwykle panienki jéj wieku i stanu. Prawdziwie dobre towarzystwo nie zmusza człowieka do hypokryzyi, a czytanie i myślenie w samotności nadaje wiele męztwa. Te dwa czynniki właśnie z Zosi uczyniły istotę nieco wyjątkową, mogącą się podobać, bo nie była do innych podobną, i samoistniéj szła swoją drożyną życia niż inne rówieśnice. Z Lucynka była o to walka wieczna. Ta miała téż same uczucia i pojęcia, ale jéj brakło odwagi do wypowiedzenia i okazania ich, obawiała się, rumieniła, płakała, gdy Zosia otwarcie spowiadała się z każdego poruszenia i wesoło żartowała z siebie nawet.
Nazajutrz i dni następnych ojciec powtórzył Zosi, że przyrzekł podkomorzynie przywieźć ją i że potrzeba się było do drogi sposobić. Z wyborem z Hruda-Leśnego było trochę kłopotu. Ojciec i panienki nawykły były jeździć starym, tak zwanym koczobrykiem. Innego powozu w domu nie było. Na