Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/69

Ta strona została przepisana.

pewnych. Ofiara była rzeczywistą, a nadzieje wiotkie i kruche. Z dnia na dzień odkładano wyjazd. Droga była popsuta, czekano aż oschnie, coś jeszcze niedokończonego, potem interes jakiś, potem dzień do wyjazdu niewłaściwy.
Byłoby się to ciągnęło długo pewnie, gdyby nie nadszedł grzeczny list podkomorzynéj, przypominający obietnicę. Wchodząc w to, że podróż dla nienawykłych do niéj mogła być niewygodną i kłopotliwą, prosiła pani Mylska, aby Morawiński pozwolił jéj przysłać konie do Łucka, z ludźmi i wszystkiem czego w drodze mogli potrzebować. Nalegała koniecznie aby przyjęto tę małą przysługę, do któréj ona czuła się obowiązaną. Naostatek dzień naznaczała, gdy konie czekać będą i oznaj mywała, że choćby tydzień lub więcéj stać tam miały, nieodejdą póki gości miłych nie zabiorą. Zrazu zakrzyczano, zdało się to nieprzyzwoitém, Morawiński miał odpowiedzieć, ale po namyśle zgodzono się na przyjęcie tego ułatwienia.
Tego dnia właśnie, gdy list nadszedł od podkomorzynéj, nadjechał do Hriula młody chłopak, który od niejakiego czasu bawił w okolicy, będąc nauczycielem u państwa Raszewskich. Był to młodszy od Damiana, kolega jego z Krzemieńca. Mówiliśmy już, iż młody Morawiński świetnie skończył w Lyceum nauki, Instytut ten, mimo wszystko co mu potem zarzucano, mimo niedostateczności swéj dla tych co na nim kończyli, jako szkoła przygotowawcza był znakomitym. Dawał on to co rzadko który zakład przynosi, gorącą miłość nauki, chęć pracy, dużo wlewał ognia i zapału. Wszyscy ci co z niego późniéj szli do Uniwersytetów, przynosili do nich już znacznie rozwinięty umysł, i gotowość do dalszego kształcenia się niemal gorączkową.
Damian Morawiński, chcący się poświęcić gospodarstwu i życiu wiejskiemu, musiał się wyrzec zawodu naukowego, kształcił się sam o ile mógł na książkach. Okolica była w nie zamożna, bo wszystkie domy pańskie obfitowały w to co się po