świecie ukazywało. Damian więc nie zardzewiał wcale. Towarzysz jego z Krzemieńca, pan Ludwik Kończak, skończył był filologiczne nauki w Wilnie, i wyżéj stał od niego naukowo, ale, syn bardzo ubogich rodziców, oddawszy się nauce najmniéj mającéj w ówczesném społeczeństwie zastosowania, musiał czekać, aby mu szczęśliwy traf lub protekcya, zawód nauczyciela publiczny, otworzyły.
Tymczasowo więc przyjął dla chleba nie bardzo stosowne nauczycielstwo przy dzieciach, a każdy inny na jego miejscu, czując w sobie i talent i naukę dającą prawo do wyższego jakiegoś stanowiska, byłby się dręczył skazany na tę guwernerkę, która zużywała siły poważne na cel pomniejszy. Ludwik był trochę poetą, marzycielem, mimo to jednak brał życie spokojnie i nie targał się w pętach jakie nań nakładało. Z dziwną ufnością i rezygnacyą patrzał w przyszłość. Nudził się na wsi, męczyły go małe chłopaki, ale miał książki, miał kilka godzin swobodnych dla siebie, trochę sąsiedztwa i towarzystwa, sposobność widzenia i poznawania ludzi, naostatek, trzeba już powiedzieć i największą z tajemnic, miał sposobność widzieć Zosię i w niéj się zakochać. To mu pobyt tu rozpromieniało. Miłość to była dziwnego rodzaju, skryta, potajemna i bez najmniejszéj nadziei, w młodości i taka starczy, by utrzymała przy życiu. Sam ubogi, wiedział, że i panna Zofia posagu nie miała prawie, przyszłość nie obiecywała nic. Kochał się więc dla kochania, dla tego, że nie mógł nie pokochać pięknéj, miłéj i rozumnéj, żywéj i samowolnéj, śmiałéj i energicznéj dzieweczki, która dlań była wcielonym ideałem. Strzegł się jednak jak najmocniéj zdradzić z tém uczuciem, które tłumił i krył w sobie. Zdawało mu się, że ani panna Zofia, ani w świecie nikt o niém wiedzieć nie mógł.
Co się tyczy Zosi, z téj w istocie wyczytać było trudno, czy się domyślała miłości, którą natchnęła i czy ją choć odrobineczkę podzielała. Lubiła towarzystwo pana Ludwika, żarto-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/70
Ta strona została przepisana.