w obowiązku pocieszać. Jedziesz pani poznać ludzi nowych, świat nowy, kraj inny, czyż to się nie uśmiecha wyobraźni! Czyż trochą nawet nieprzyjemności okupione doświadczenie, nie jest zawsze drogocennym nabytkiem? Żalby mi było pani niezmiernie, gdybyś pani nas opuszczała na długo, ale przejechać się...
— Już wiem, wiem, nie kończ pan — dodała Zosia — wszystko to słyszałam od Damiana. Pan i dla siebie i dla drugich jesteś zawsze optymistą.
— Tak, pani — odparł przybyły — bo na co się zdało narzekanie, gdy ono nie może zwyciężyć przeznaczenia i konieczności? Rozumiem czyn każdy, bodaj zuchwały, dla wyrwania się, gdy można się wyrwać, jęku nie rozumiem próżnego, wolę się uśmiechać...
— Masz pan słuszność, przyznaję. Tak, po męzku, chciałabym się nauczyć od pana patrzeć na wypadki, cóż, gdy jestem słabą kobietą, i siły mi braknie!
— Pani, siła, to wola, kto ma wolę ten ma silę — rzekł Ludwik.
Zamyśliła się Zosia.
— Wlewasz pan we mnie męztwo — dodała, — wdzięczną mu jestem za to. Nawróć mnie, proszę, na tę swoją wiarę.
Ludwik spuścił oczy.
— Tę moją wiarę, jak ją pani nazywasz, ja sam musiałem sobie wyrobić z konieczności — rzekł seryo. — Patrzałem na wielu chodzących z żebraczą pieśnią, błagających ludzi o litość ciągle, skarżących się na rany swoje. Cała nasza poezya przejętą jest takim jakimś bólem bezsilnym, powiedziałbym wstydliwym. Prawem antytezy obudziło się we mnie uczucie przeciwne, potrzeba wyrobienia w sobie męztwa, wesela i spokoju.
Trochę pedagogicznie wypowiedział swój aforyzm pan Ludwik, ale Zosia słuchała go z zajęciem, uwagą i okazywała, że czeka na rozwinięcie tematu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/75
Ta strona została przepisana.