nek, i chodził cug gniady, a za nim jeszcze bryczka pod kuchnię, we cztery konie folwarczne, konie zmachali, pożal się Boże, ale jaśnie pani kazała aby się pośpieszali.
— Cóż to tak było pilno? — wtrącił Berkowski.
— Kto to tam może wiedzieć! — westchnął Bocian. — Zwyczajnie fantazye pańskie, jak się czego zachce, tak, żeby mi zaraz było, rozstąp się ziemio, a dawaj, E! e!
Zamilkli, ogrodniczuk począł znowu głosem zniżonym:
— Dworski Jacenty mówił, że jak dali znać: jadą, a pani już u stołu siedziała, zerwał się Migura, ale nie dała mu iść, sarna poszła. Tak wstali wszyscy od stołu, szła w ganek. Dopieroż witać. Panienkę objęła jakby własne dziecko począwszy ściskać, i zaraz ich prowadziła do obiadu.
— Cóż to mają być za jedni? — pytał szynkarz.
— Jużci nie kto tylko krewni, a te co tu u nas są, wnuki jéjmościne czy co, pan Sylwester i pan Kazimierz, nosy bardzo pospuszczali. Cóś się u nas nowego święci...
Bocian ręką w stół uderzył.
— Co ma być! — zawołał — co ma być, at! pleć pleciucho! Co? kto naszéj jaśnie pani nie zna? Złota pani, dobra, grzeszyłby ktoby co innego śmiał mówić, ale dla familii to ona wić, że nie trzeba robić nadto, aby nosów nie zadzierali. Albo to ona jednych ściskała i całowała. Co ty znasz?
— A niechże pan Bocion posłucha co we dworze gadają o tém — odezwał się Fedorek.
Porwał się fornal trzęsąc z gniewu.
— Jeszcze ty mnie raz Bocionem przez wij, ty pędraku jakiś, to żebym do dworu nie doszedł, tak ci skórę przygarbuję, że ruski miesiąc popamiętasz.
Ogrodniczuk zamilkł.
— Cóż gadają we dworze? co, ale bo mówcie — począł Berkowski, odciągając nieco od niebezpiecznego sąsiada. — Co gadają?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/84
Ta strona została przepisana.