Ogrodniczuk już nie miał ochoty mówić więcéj aby się nie zadzierać z sierdzistym do zbytku fornalem, po chwilce namysłu jednak uległ.
— We dworze — począł — no! aże uszy więdną, bo tylko o tém gadanina, co teraz będzie, kto tu pójdzie z kwitkiem. Czy panienka ta nazad odjedzie może z niczém, czy ją jaśnie pani przyjmie za własną. Różnie ludzie wróżą. Jedni się śmieją już z pana Sylwestra i Kazimierza że im musi być kwaśno, a drudzy prawią, pobawi się jaśnie pani, ta i puści. A co prawda, to, że choć na tych panach co u nas raz wraz siedzieli, trudno co z twarzy poznać, wszelako i ślepy dojrzy, że im przyjazd téj panienki nie do smaku.
Fornal nasłuchiwał i śmiał się.
— Co to i zważać na to jak we dworze dworują — rzekł nawiasowo. — Kto to dworu nie zna? Mało co oni plotą. U nas już nie tyle bywało! Był czas pletli, ot, ot, jaśnie pani za mąż idzie, bodaj zdrowi byli! ani się jéj śniło. Drudzy, po śmierci córki, gadali, odda wszystko, pójdzie na dewocyę do klasztoru. Potem gadali, majątek rozpisze na krewnych i gospodarstwo zda. A no, po dziś dzień jak było tak i jest. Nasza pani rozum ma, po co jéj komu z rąk patrzeć, a co trzyma oddawać! Póki Pan Bóg życie jéj daje, niechaj króluje jak najdłużéj, u nas się nic nie odmieni, bo to pani rozumna.
Berkowski z uwagą słuchał i wtrącił:
— Macie racyę, panie Pawle, po co się ma zmieniać?
Ogrodniczuk się w głowę poskrobał, zdaleka uśmiechając do żołnierki, która go oczyma wabiła, choć z drugim rozmawiała, chciało mu się odejść i nie śmiał szynkarza porzucić, a szło i o to aby się téż dobrze poinformowanym okazał.
— We dworze mówią — szepnął tak, aby go Bocian jak najmniéj słyszał — że nigdy, jak zapamiętają, takich przyborów na przyjęcie żadnych gości, choćby i krewnych, nie bywało. Słyszę, tylko co jak konie wyprawili do Łucka, tak już za-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/85
Ta strona została przepisana.