Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/87

Ta strona została przepisana.

dyce oczów z niego niespuszczały. Piwa kazał zaraz dać. Zobaczywszy Berkowskiego poufale się doń zbliżył
— Kłaniam się panu propinatorowi — rzekł — co u was słychać?
— To my was pytać powinniśmy, bo z dalekich stron jedziecie? — rzekł szynkarz — przywieźliście nam gości, hę?
— Hę! co tam za goście! — machnął ręką Karolek — to liboga jakaś szlachta, niewiele co z tego będzie, proste ludzie; nie można mówić, jakieś to i dobre, a no, nie dla naszéj pani, co wszystko z partesów lubi...
— Prości ludzie, mówicie? — wrzucił szynkarz.
— A no, pewnie. Do Łucka przyjechali trzema końmi w prostych szlejkach, koczyna taki co u nas Migura lepszym jeździ.
— Co ma do tego, kiedy krewni! — wtrącił Fedorek.
Dopiero go zobaczył stajenny.
— A ty co wiesz! tociem ja ich wiózł i z niemi jechał! wsadzili mi chłopca, tom z niego całą drogę ciągnął a gadał mi com chciał. Na jednéj kiepskiéj wiosczynie w Polesiu, między błotami siedzą, a jest ich na to, okrom ojca, troje: dwie panny, jeden panicz, ubogie ludziska...
— A stary jaki?
— Starego poznać trudno, milczy. Panna niczego, postawna — mówił Karolek — i spryt jéj z oczów patrzy, a żeby znowu wielką adukacyę na niéj znać było, to nie. Samo to sobie nawykło służyć. Ele!
Przerwał mowę stajenny zapalając cygaro, ale wnet uśmiechając się ciągnął daléj:
— A we dworze sądny dzień, tak mi Boże dopomóż! Ludzie se myślą tak i tak. Tylko cośmy przyjechali, jeszczem koni nie wyprzągł, przylatuje do stajni z garderoby panna Hanna, co taka harda, że nigdy na człeka nie spojrzy i nie zagada, bieży, dobry wieczór! Dobry wieczór. A tu stanąwszy jak