Nikt nie wiedział co to był za taniec, ani ten co go grał, ani ci co tańcowali, a no brzmiał tak pokuśliwie, szalono, ochoczo, tak porywał za serce, że Berkowska patrząc na ten szał, uśmiechnęła się aż i szepnęła do męża:
— Już to, powiadam, Maciek żeby grał wmieście, toby fortunę sobie zrobił, bo, co prawda, kiedy on pocznie, aż nogi same skaczą.
— A! to jest jucha! — krótko a wyraziście pochwalił Berkowski, patrząc na Maryś, która sama jedna tylko pod piecem gryząc fartuch, stała.
Nazajutrz poranek jesienny był prześliczny, chociaż go nazbyt może obfita rosa oblała. W ogrodzie w Zamszu panowała cisza uroczysta, stare drzewa stały nieporuszone, milczące, jakby zadumane. Ptastwo drobne gospodarzyło po gałęziach. Słońce wśród tych gąszczy, przedzierając się tu i owdzie, jasnemi plamami dziwaczne na ziemi i murawie rysowało desenie. Nie dziw téż, że z tak ślicznego poranka korzystając, pan Sylwester i Kazio wybrali się przed śniadaniem do ogrodu.
Lecz nie cześć i miłość dla natury wyprowadziła ich w cieniste i dosyć jeszcze chłodne ulice, których słońce ogrzać nie miało czasu. Pan Sylwester i Kazio potrzebowali się rozmówić z sobą sam na sam, a w pokojach, które zajmowali, nie chcieli być podsłuchanymi. Obaj wyszli dosyć posępni, choć Sylwester w calem życiu zawsze wywieszać był nawykł wesołość, nawet gdy jéj nie miał. Tego dnia nadto jakoś był zafrasowany, aby sam kłamał przed sobą. Kazio wzdychał i nie kryl także mocnego zakłopotania i niepokoju. Cicho się prześlizgnęli w wielką aleję, gdzie na okół widząc ogród, bezpiecznymi się sądzili. Szli jednakże długo oglądając się i nie śmiejąc rozpocząć rozmowy, dopiéro w pół ulicy będąc, w znaczném odda-