— Nu, to co — odpowiedziała siostra — alboto ty rąk nie masz, żeby jemu oddać?
— Kiedyż ich kilku.
— A za cóżto oni do ciebie przyczepili się? — spytała Marya, udając, że nic nie wié.
— Ach! czyż ja wiem!
— Nie jużto nie wiész?
— Aha! — dodała jakaś stara kiwając głową — kiedy my wiemy.
— To pewno za to, że ty raz-wraz do dworu chodziła?
— Alboż ja chodziłam, albo kiedy każą do ekonomowéj, to można nie iść?
— Jużto ty zawsze do ekonomowéj chodzisz — przerwała stara — a ja ciebie dlatego nigdy na folwarku nie widzę: małoto ja tam nocy nocowała?
I stare baby zaczęły między sobą gadać, szeptać, a Ulana stała i płakała, tuląc twarz w koniec zmiętego fartucha. Aż we wrotach podwórka posłyszeli głosy Oxena i Pauluka. Biédna Ulana rzuciła się na drabinę, na strych, a baby obróciły się do drzwi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.