Kobiéty weszły cicho szepcąc i usiadły do kądzieli porzuconych, ale nie śpiewały. Mężczyzni w milczeniu pletli łapcie. Długa chwila upłynęła nim piérwsza śpiewaczka zaczęła znowu nucić pieśń smutną, do któréj powoli łączyły się głosy wszystkich, ciche z początku, potém coraz głośniejsze, jakby mimowoli wyrywające się z uciśnionych piersi.
Czemuż mi pierwéj nie było wiedziéć,
Że mi w rodziców chacie nie siedziéć;
Sad trzeba żegnać i kwiatków w grzędę,
Bo z niéj wianka pleść nie będę!
Jeden wianek uwiłam,
Sama go nie znosiłam,
I jak był jeden, Jankowi oddałam.
O! czemuż sadu nie porozgradzałam!!
Niechby nań stadem poszły konie wrone,
I moją rutę zdeptały zielonę...[1].
Cała pieśń długa, i druga, i trzecia, które po niéj nastąpiły, tęsknych myśli dziewiczych były powtarzaniem, a nuta ich gdyby płacz powolny rozchodziła się po chacie....
- ↑ R. Zienkiewicz, Pieśni ludu pińskiego.