Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

okropna niespokojność dręczyła: czuł, że sama przytomność męża czyniła położenie jego nie do zniesienia; czuł, że dzielić się tém, co zwał swojém szczęściem, piekielną było męczarnią, a lepiéj sto razy nic nie miéć, niż dzielić się i z kimże jeszcze!!
On, co swoją Ulanę już był osłonił dziwaczny w tak poetyczne szaty, co ją był oswoił ze swemi marzeniami, co śpiące w jéj duszy rozkołysał myśli, jakże cierpiał okropnie, gdy między nich dwoje, w to życie krótkie, ale już swobody pełne, pełne tajemnicy i wdzięku, wpadła czarna ręka gbura — Kalibana, odrywająca ich od siebie, rozsuwająca daleko.
Tak myśląc wlókł się brzegiem jeziora nieprzytomny i poglądał to na niebo wieczorne, poczynające się już blademi gwiazdkami ubiérać, to na wioskę, przez któréj czarne, nizkie, okopcone chaty, widział Ulanę swoją. Szedł tak brzegiem jeziora, nie wiedząc co czyni: czasem się tylko konwulsyjnie wstrząsnął, gdy nagły szelest dumanie mu przerwał. Byłyto to lecące dzikie kaczki nad głową, to przez trzciny sunący się wąż wodny, to ptaszyna spło-