Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

dobnych do wiary, a tak pięknie wymyślonych. Urok niepojęty padł na niego, przezeń nic już rzeczywistości nie widział i exaltował się tylko urzeczywistnieniem tak cudowném jednego z swych snów — marzeń.
Gniewny i niepewien co z sobą miał począć, wyszedł na łowy i w tych samych myślach z nich powrócił; znużony tylko jeszcze bardziéj, jeszcze bardziéj niespokojny. Wcześniéj niż zwykle kazał zawrócić psy i strzelców do domu: bo choć nie miał nadziei widzenia się z Ulaną, ufał w przypadki i miał jakby przeczucie, że ją zobaczy, choć nie pojmował gdzie i jak. Chciał téż może być przynajmniéj bliżéj niéj.
Zaledwie zmierzch padać zaczął, otworzył szklane drzwi do ogródka, któren po pochyłém wzgórzu spuszczał się aż nad jezioro, i zszedł powoli.
Właśnie księżyc zaczerwienił się na niebie i wybijał z chmur. Ryczało bydło we wsi, warczały wozy jadące drugą stroną jeziora, bocian klekotał na śpichlerzu.
Smutny Tadeusz patrzając na wieś, któréj gwar wieczorny i śmiechy dochodziły go,