Daléj na drugim brzegu wyniosłym jeziora, cerkiew czarna, mała, stara: krzyż koło niéj i dzwonnica; milcząca cerkiew, któréj jeszcze życie wraca, kiedy się pieśnią jéj ściany rozlegą, dzwony uderzą, lud ją przepełni. Od niedzieli do niedzieli milcząca, głucha, patrzy na wioskę, jak staruszka na dzieci, co się grzebią w piasku. W oddaleniu na żółtem polu, wśród zagonów chłopskich jest cmentarz wiejski pogarbiony mogiłami, nad któremi stoją czarne krzyże podwójne, potrójne, od drobnych, które nastąpisz nogą, do wysokich jak sosny: proste i malowane, z męką i bez męki. Nad wszystkie wyżéj wyniósł się krzyż Semena Bartnika, pokryty zielonym daszkiem; syn mu go postawił: wziął po nim sto barci, więc było z czego!
Teraz pytaj, jak ci ludzie żyją, którzy w tych chatach mieszkają, w téj cerkwi się modlą, na tym leżą cmentarzu. Życie to smutne, a jednak nawyknieniem lekkie, byleby Bóg rodził, byleby ich zbyt obfity ryb połów głodem nie straszył, bo wierzą w przysłowie: kiedy się ryba łowi, żyto się nie rodzi. Łatwo wytłumaczyć tę przypowiastkę: ryby najlepiéj się łowią, gdy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.